Dowcipy i kawały: Rymy i wierszyki
Biega, krzyczy pan Hilary:
"Gdzie podziały się dolary!?"
Bowiem z racji stanowiska,
Musi dbać, by koncern zyskał.
A tymczasem forsy rzeka,
Gdzieś na boki mu wycieka.
Szuka zatem oszczędności,
W Dystrybucji, w Księgowości.
Budżet obciął już Ha-eR-om,
Normy zwiększa Presellerom.
Skraca produkcyjne linie,
Zwęża ściany w magazynie.
Likwiduje Dział Vendingu,
Tnie etaty w Marketingu.
Co się da centralizuje
Albo też outsoursinguje.
Już zamykać chce depoty,
Już sprzedawać chce pół floty,
Nagle - spojrzał do lusterka,
Nie chce wierzyć, znowu zerka,
I już wie, że zyski zżera
Jego pensja menedżera...
Czy deszcz pada, czy to rosa? Nie! To żonie kapie z nosa!
W uszach szumi, w głowie dudni, jakby wpadła gdzieś do studni.
Oczy mętne,w gardle chrypa, dopadła ją świńska grypa!
Ja też się już gorzej czuję więc kurację zastosuję.
By wirusa zlikwidować, trzeba zacząć się kurować.
Już mikstury namieszane, w barku są przygotowane.
Jest Martini z oliwkami i spirytus jest z wiśniami,
A do tego czysta z miodem, ochłodzona lekko lodem.
No i jeszcze Brendy z colą, dobra jest gdy zęby bolą.
By się wzmocnić witaminą to Tequila jest z cytryną.
A do tego jeszcze ruм, by wyleczyć w głowie szum.
A na katar prosta sprawa, w Żubrówce się moczy trawa.
Wirus ostrzy na mnie zęby, a ja lejek robię z gęby.
Kiedy wszystko to wypiję, to bakcyla wnet zabiję.
A na koniec zrobię grzańca i załatwię tym skubańca!
Lokomotywa
Stoi na stacji lokomotywa,
Która ma jeździć na biopaliwa.
Chciałaby jechać, ale nie może,
Bo to po pierwsze wypada drożej,
Po drugie, skutkiem jakichą przekrętów,
W kraju brak kilku biokomponentów,
A jak się kupi je z zagranicy,
To będą stratni polscy rolnicy.
Po trzecie spalin skład tak się zmienia,
Że wzrosną wokół zanieczyszczenia ,
Po czwarte jazda ma wpływ szkodliwy
Na biedny silnik lokomotywy...
Takich zagrożeń jest ze czterdzieści,
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.
Lecz choćby przyszło ekspertów tysiąc,
A każdy gotów nie tylko przysiąc,
Lecz także dowieść w uczonych pracach,
Ze ta ustawa się nie opłaca,
To ją ochoczo przegłosowali
Znaczną większością Wysokiej Sali
Zlobbingowani nasi posłowie,
Co kłopot mają z olejem.
W głowie.
Nagle gwizd nagle świst
Spaliny buch
Koła w ruch
Najpierw powoli jak żółw ociężale
Na biopaliwie silnik odpalił
Turkoce, łomoce coś stuka i puka
To tłoki tak wala
Korbowód się grzeje
I strzela coś w rurę
Coś dziwnego się dzieje
Obroty nierówne
Zawory już dzwonią
A z rury zajeżdża
Ziemniaczanych placków wonią
Ruszyła maszyna po szynach ospale
Bo biopaliwo jest na gorzale
I biegu przyśpiesza i
Gna coraz prędzej
Lecz silnik wręcz wyje
I grzeje się częściej
I zgrzytów w silniku
Znieść już nie sposób
I wszystko czerwone
Się nagle zrobiło
I lokomotywę rozpier... Ło
Ballada o Ambitnym Holendrze
Pewien starszy człowiek, z Niderlandów rodem,
Osiągnąwszy wiele w swej pracy przez lata,
Niezwykłych sukcesów wciąż trawiony głodem,
Szukał największego spośród wyzwań świata.
Przemierzał więc kraje, pytał i rozważał,
Radził się ekspertów, babci i kuzynów,
Lecz wszystko za banał, błahostkę uważał,
A on niemożliwych chciał dokonać czynów.
Ktoś mu radził:
"Może pogodzić spróbujesz
Dowódców Hamasu wreszcie z Izraelem?",
Lecz on prychał gniewnie "No co ty? Żartujesz?
Takie łatwe sztuczki nie są moim celem!".
Jakiś czas rozważał wyjazd do Phenianu
By rozbroić wielką armię Kim Dzong Ila,
Ale zrezygnował szybko z tego planu
Uznawszy że łatwy i starczy nań chwila.
Osuszyć ocean, z piasku bicz ukręcić,
Divę operową zrobić z Mandaryny
Wszystko proste, łatwe, nudne do niechęci,
A jemu marzyły się niezwykłe czyny!
Wreszcie, w desperacji pięścią w stół uderzył:
"Niech to diabli!" krzyknął - i się diabeł zjawił,
"Witam" czart mu rzecze "Czyżbyś pan nie wierzył
Że los ci wyzwanie nieliche postawił?"
"Mam tu taką pracę dla ciebie" czart prawi,
"Której nie podejmie się geniuszy tysiąc!"
"Trudna i niewdzięczna?"
- "Trudna i niewdzięczna",
"Bez szansy na sukces?"- "Na to mogę przysiąc!".
Trafił więc do Polski, wiedząc że go kupią,
I reprezentacji w piłce jest trenerem,
A diabeł? Choć zły, to nawet jemu głupio
Jest za to, co zrobił z biednym Beenhakkerem.
Znalezione w necie. Autor mi nieznany.
Poprzez wicher i słotę,
Przez bezkresną dal śnieżną,
Poprzez żar i spiekotę,
Przez pustynię bezbrzeżną,
Poprzez kry, poprzez lody,
Przez odwieczne zmarzliny,
Poprzez bagna i wody,
Nieprzebyte gęstwiny,
Poprzez leśne dąbrowy,
Poprzez stepy i knieje,
Poprzez wąskie parowy,
W których nigdy nie dnieje
I gdzie płoszą się sowy,
Gdy złe jęknie, lub strzyga,
A dźwięk słysząc takowy,
Serce w trwodze zastyga
Nie zrażony ciemności,
Który mrozi głusz dzika,
Sam na sam z samotności,
Co do szpiku przenika,
Pełen hartu i woli,
Podpierając sam siebie,
Mając zamiast busoli,
Krzyż Południa na niebie
Pokonując złe żądze,
Wietrząc wrogów w krąg wielu,
Ufny, iż nie zabłądzę
Idąc naprzód, do celu.
Drogi tej nie wytyczyły
Ni głos werbla, ni cytra,
Idę póki sił starczy,
Idę po pół litra...
Gdy czasem młoda polonistka
Taka naiwna, schludna taka,
Egzaltowana, świeża, czysta,
Że chciało by się siąść i płakać.
Więc gdy ta polonistka właśnie
Małpując młodopolskie pozy
Wybiegnie o porannym czasie
Boso na łąkę między brzozy,
Poigra z pliszką i skowronkiem
Oraz z pudliszką i z biedronką,
Przywita ze wschodzącym słonkiem,
Wołając:
- Witaj jasne słonko!
Z róż i powojów splecie wieńce,
Pomacha rączką do motyla,
Kraśnym obleje się rumieńcem
Widząc jak pszczółka kwiat zapyla.
Coś z Anny German gdy zanuci,
Wyrecytuje coś z Asnyka,
A potem bardzo się zasmuci
Nad żabką, którą bocian łyka,
I chcąc zapłakać nаd półtrupem
(bo drugie pół ten bocian urwał)
Wlizie tą bosą nogą w kupę
I wyda okrzyk:
- Ożesz kurwa!
To - jeśli byłbym na tej łące
Naocznym świadkiem tego zgrzytu -
Jak jestem facet niepijący,
Pół litra wychlałbym z zachwytu!
Autor: Andrzej Waligórski
Jest na mym kompie lokomotywa.
Nie. Nie żelazna, lecz też prawdziwa:
"EDonkey" - jej ksywa.
Stoi i sapie. Dyszy i dmucha.
Z nozdrzy ikonki zajadłość bucha.
Transfery na niej pozapuszczali,
Pliki ogromne będą ściągali,
I wiele mega w każdziutkim pliku,
W jednym aviku, film z fiku-miku,
W drugim mp3, w trzecim instalki,
Które się nie chcą ściągnąć bez walki,
Dokumentacja - ooooo... jaka wielka,
Sto pdf-ów do asemblerka,
W siódmym drivery do nowej karty,
W ósmym też software zachodu warty,
Dziewiąty pełen przeróżnych skanów,
W dziesiątym filmik z dużego ekranu,
A tych downloadów jest ze czterdzieści,
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści...
Choćby odpalić tysiąc ftp-ów,
I każdy zrobił tysiąc reget-ów,
I każdy nie wiem jak się wytężał,
To nic nie ściągną - taki to ciężar.
Nagle - gwizd!
Diody - błysk!
Connect - buch!
Wątki - w ruch!
Najpierw -- powoli -- jak żółw -- ociężale,
Zaczyna -- sockety -- otwierać -- ospale,
Szarpnęła za pliki i ciągnie z mozołem,
Progressbar zamrugał zielonym kolorem,
I transfer przyspiesza, i gna coraz prędzej,
Sto ramek po łączach ze świata już pędzi,
A dokąd ? A dokąd ? A dokąd ? Na wprost !
Po kablu, po kablu, gdzie stoi mój host,
Przez switcha, przez router, przez gateway, przez LAN,
I spieszy się, spieszy, bo tak każe plan,
Wciąż dioda na switchu migoce i mruga,
I błyskać tak będzie jak cała noc długa,
A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A kto to to, kto to to, co to tak ssa ?
Że karta sieciowa już ledwie oddycha,
I pasmo sąsiadom kompletnie zapycha,
To bity ze świata łączami do plików,
A pliki powoli pęcznieją od bitów,
I gnają, i pchają, transmisja się toczy,
Overnet te bity wciąż tłoczy i tłoczy,
I będzie wciąż tłoczyć, nie powie że dość,
A wszystko wrednemu billowi na złość.